czwartek, 29 października 2015

"Sen nocy jesiennej - akt IV: Zaburzenia widzenia i osobowości"

Dziś o 16:22 powstało to COŚ... określane przeze mnie, jako przejaw zdeprawowanego przemęczeniem artyzmu, w którym nie dostrzegam większego kunsztu, niżeli w innych miernych tworach, aczkolwiek ma coś w sobie, co sprawiło, że zdecydowałam się, na zamieszczenie tego właśnie w tym miejscu...
Enjoy!



SEN NOCY JESIENNEJ - AKT IV: ZABURZENIA WIDZENIA I OSOBOWOŚCI


Zapach zgniłych liści
głucho wsiąknięty
przez policzki cichej martwicy
odbił się echem wolnej prostoty
ściśniętej w depresyjnie różowym kubraczku
malutkiej dziewczynki ze złotymi ustami


Dzieci omdlałe z porzeczkowej słodkości
zbierają truchła ziemi
obrosłe w smutek ból i żal
przełamany żółcią i czerwienią
nawiniętą niby przypadkiem na czarny szal


Plac przed biblioteką przegniły
przemienił się w dom zmarłych
koszmarny cmentarz umęczonych wędrowców
każde skrzydło - niby krzyż -
wyznacza tu nasz byt


Przeszedłem...
i nie spostrzegłem kiedy
zapadłem się w dół -
- własny grób -
i owiał mnie zapach
przejmujący
odurzający
... zapach
zgniłych liści
























Do następnego, wampirki...






sobota, 17 października 2015

10 najgłupszych tekstów, które usłyszysz po zrobieniu sobie tatuażu

Witam Was serdecznie...

w ostatnim poście pochwaliłam się Wam moim kruczkiem, który zostanie ze mną już do śmierci (no chyba, że stracę rękę w jakiś dziwnych okolicznościach rodem z filmu kategorii Y). W związku z tym chciałabym się z Wami podzielić najgłupszymi, moim zdaniem, tekstami, które musiałam przez pierwszy tydzień wysłuchiwać. Wszystkie są autentyczne i w sumie mogłabym ich napisać jeszcze więcej, ale wybrałam te, które najbardziej działają na nerwy...
Niektóre może nie są aż tak głupie, ale jeżeli słyszysz je dziesięć tysięcy razy, to masz ochotę odtwarzać swoją odpowiedź z dyktafonu, zamiast znów powtarzać te same słowa.

Zaczynamy...







1. "To prawdziwe...?" (nie, zrobiłam z gumy do żucia!)


Ten tekst zazwyczaj rzucają osoby starsze ode mnie (coś 35/45 lat), ale zdarza się, że słyszałam to od swoich rówieśników. Rozumiem, gdybym miała napis, sentencję, skład chemiczny proszku do prania! Ale coś na prawie całe przedramię, serio?! Zawsze mogłam wytatuować motylka albo słodkiego różowego kwiatuszka. To by na pewno do mnie pasowało...
A wracając, nie... to tylko taki tatuaż z Bravo (ach, pamiętam te czasy, kiedy było się małym gówniarzem i robiło się te tatuaże z gazet... PS: z tego co wiem, to teraz też jest moda na jakieś złote tatuaże z kartoników... emm... i tego chyba sobie nie robią dzieci w wieku 8 lat... Powiedzmy, że zostawię to bez komentarza)




2. Milion razy od każdej osoby: "A nie bolało cię????????" (widocznie nie na tyle, żeby przestać)


Za którymś już razem odpowiadanie: "Nie, to było nawet przyjemne..." było dla mnie równoznaczne z wyjawieniem byle komu "Hej, jestem sadomasochistką, lubię igły, lubię ból i lubię jak tatuażysta ryje mi bite 4 godziny igłą pod skórą... To przeżycie niemal duchowo-erotyczne". Tak się właśnie czułam, widząc ich wzrok na sobie. Hm, to wyglądało jakbym powiedziała coś tak dziwnego, a jednocześnie obrazoburczego, że po którymś razie dałam sobie spokój i po prostu mówiłam: "Trochę..."
Ale naprawdę co jest w tym dziwnego, że bolało mnie pod sam koniec tylko? Co jest w tym dziwnego, że ten ból był dobrym bólem, a endorfiny sprawiały, że był nawet bardzo przyjemny? Nie rozumiem, naprawdę...
Albo ja jestem dziwna, albo ludzie dookoła są jacyś nie tego...




3. "Znudzi ci się za 20 lat." (tak, bo rozmowa z tobą znudziła mi się, jakieś 5 minut temu...)


Moja sprawa czy mi się znudzi, czy nie... Każdy ma swój zmysł estetyczny i uważam, że będzie mi się podobał, nawet kiedy będę miała 80 lat.
A no tak! Jest jeszcze druga wersja tego zdania: "Jak będziesz z tym wyglądać, gdy będziesz miała 80 lat? Myślisz, że ładnie to będzie wyglądać, jak będziesz stara i pomarszczona?"
Myślę, że tak... To jest rysunek na moim ciele, więc co to kogo obchodzi, że stara babcia będzie miała kruka na przedramieniu? Co z tego, że może potem nie wyglądać aż tak super jak na młodej skórze?
Będzie mi przypominał młodość lepiej, niż niektórym wspomnienia z zarzyganych imprez, albo rozwalone po pijaku czoła.




4. "Będziesz tego żałować" lub w bardziej przyjaznej formie "Nie będziesz tego żałować?"


Nie będę... Od 2012 roku kieruję się zasadą, by niczego w życiu nie żałować. Dlatego czasem podchodzę do życia spontanicznie, bo każdy z nas ma mało czasu w życiu, a czasem zastanawiam się nad czymś, bo może być to decyzja warunkująca całe moje przyszłe życie.
Nie uważam, że to, iż zdecydowałam się na tatuaż ma być aż tak poważną decyzją, która przesądzi o moim caaaałym życiu. Bez przesady...




5. Mówisz komuś w żartach, że twój tatuaż jest wykonany z henny. Oczywiście masz pewność, że osoba się na to nie nabrała, zresztą sprawiała takie wrażenie... Za jakiś czas słyszysz: "Długo ci się trzyma". Myślisz - o co mu chodzi, do cholery. "No długo się trzyma jak na hennę". Jesteś załamany... "Ale to nie jest henna" - mówisz. "Aaa... to taki na stałe". Nie, na sezon...


To prawdziwa historia, niestety...




6. "To nie jest prawdziwy tatuaż, bo nie widać dziur po igle" (coś w stylu: to nie jest prawdziwy człowiek, bo nie ma pępka???)


To zdanie było skierowane do mojej (także) wytatuowanej koleżanki. Byłam przy tym i myślałam, że moja przepona wysiądzie ze śmiechu. Cóż... Nie ma dziury po igle - nie ma tatuażu.




7. "To ma tak wyglądać?" *wskazuje na łuszczącą się skórę, tudzież na ciemne cieniowanie, które rozjaśni się po zagojeniu*


Nie ma nic bardziej wkurzającego, niż teksty, nie poparte wiedzą na ten temat. Rozumiem, że ktoś może zapytać, czy to normalne, że tak się robi z tatuażem, etc. etc. Ale nie trzeba tego mówić tonem, mówiącym "hahaha, zjebał ci się tatuaż" (przepraszam za wyrażenie, ale taka prawda).
Łuszczenie jest prawidłowym i normalnym procesem podczas gojenia tatuażu, a kolory zawsze są ciemne - dopiero po złuszczeniu bledną.
Nie ma to, jak ta sama osoba, która uważa, że twój tatuaż jest zbyt ciemny, przychodzi do ciebie, gdy już całość się w większości złuszczy i mówi "Zblednął!" znów tonem, jak wyżej.
Jestem osobą względnie spokojną... No dobrze, nie jestem spokojna i po prostu mam ochotę wtedy walnąć takiej osobie przez łeb, albo nakłonić do przeczytania kilku chociaż zdań na ten temat.




8. "Ja to sobie bym nie zrobiła (takiego) tatuażu/ Nie dałabym tyle pieniędzy/ Bym żałowała/ Szatański tusz sprawiłby, że będę szatanistką/ Bóg by mnie nie kochał/ Rodzice by mnie wyklęli..."


Ehh, jedna zasadnicza kwestia: A CO MNIE TO OBCHODZI?! Miło, że uważasz mój tatuaż za fajny, ładny, dobrze zrobiony, ale nie każę ci tego mówić, nie każę ci go podziwiać, a krytykę mam gdzieś... no a to, że mówisz, że byś sobie nie zrobiła/zrobił i dlaczego nie, to jakoś mało mnie obchodzi, bo od razu wtedy wychodzi, że to ja będę żałować; że mam za dużo pieniędzy; że jestem szatanistką; bóg mnie nie kocha, a rodzice postrzegają mnie za potencjalne zło.
Podsumowując, chcesz zrobić tatuaż: fajnie! nie chcesz go robić: też fajnie! Ale nie musisz przez wyrażanie swojego zdania, przekazywać jakiś aluzji... Chociaż i tak mnie mało to obchodzi.




9. "Co na to twoi rodzice?"


Hm, moja mama jest zachwycona. Jest wręcz oczarowana malunkiem na moim przedramieniu. Tacie też się podoba. Nikt nic nie mówi...
Nie każdy musi mieć "typową matkę", która robi co niedzielę rosół, w piątek rybę i mówi, że tatuaż to: a) szatan, piekło i takie sprawy od wiecznego potępienia, b) więzienne dziary, skazanie, cele i takie tam, c) słodkim dziewczynkom nie przystoi mieć tatuaże...




10. MÓJ FAWORYT: "Będziesz mogła to zmyć?" (a głupotę też można zmyć?)


Nic dodać, nic ująć...








Posłowie:

To nie tak, że mnie denerwuje każde pytanie odnośnie tatuażu. Mogę o tym rozmawiać w inteligentny sposób i na poziomie. Nawet jak ktoś zapyta co to dla mnie oznacza, to mogę z nim o tym pogadać. Ale wysłuchiwanie jednego i tego samego ciągle i to od ludzi, z którymi może nie utrzymuję jakiś bliższych relacji jest po prostu denerwujące.


Bym zapomniała!
Jeżeli sami macie tatuaże i chcielibyście się podzielić podobnymi tekstami, to zapraszam - piszcie :)





Do miłego, wampirki ;)



piątek, 9 października 2015

Mój pierwszy raz...

Witam Was serdecznie...

   Dziś post, który miał się pojawić tydzień temu, ale czasu zbrakło. Chciałam podzielić się z Wami bardzo ważnym i ekscytującym dla mnie wydarzeniem. Drugi dzień każdego miesiąca jest zawsze magicznym dniem, albo po prostu 2 jest moją szczęśliwą liczbą. Moja i Wojownika rocznica przypada na 02.03 (niedługo będzie już trzecia!) i teraz też 02. (tym razem) października zapadnie w moją pamięć na wieczność.
   Powiedzmy, że tego dnia minęły 2 lata i 7 miesięcy naszego oficjalnego związku, ale ja się nie rozdrabniam na jakieś miesiące... Niczym są w porównaniu do wieczności, a no i też nie o tym chciałam pisać!

źródło: deviantart (tattooed_girl_by_tracksix)


   02.10... Nie idę do szkoły. Wiedziałam o tym od ponad dwóch tygodni... Budzę się o 6:50... Po przebudzeniu czuję ucisk w żołądku. Czyżby był to stres? Chyba radość pomieszana z ekscytacją i leciutkim strachem.
   Nie mogę skupić się na najprostszych czynnościach, więc decyduję się na wypicie herbaty. Jako herbatoholik mam zazwyczaj zespół napięcia przedherbatowego, a delikatny smak ciepłego napoju koi moje nerwy.
   Poczułam się lepiej. Przygotowałam się jak najlepiej potrafiłam. Chwila medytacji, ulubiony perfum i poprawka przed lustrem... W końcu to miał być mój pierwszy raz - należała się temu celebracja w najwyższej formie.

Autobus 08:08... Na miejscu coś przed 09... Zakupy i powolny spacer do miejsca mego przeznaczenia. Miałam być na 10.


Ville & Kat... & E.A. Poe's eyes...



   Szczerze, nie pamiętam jak tam doszłam... Za dużo myślałam i szłam niczym robot. O dziwo byłam spokojna, można powiedzieć, że zbyt spokojna.
   Przyszłam. Było coś za pięć dziesiąta. Było ok... naprawdę dobrze. Poprosił, bym usiadła i poczekała zanim wszystko przygotuje. Nie było problemu. Napisałam może jeszcze jedną wiadomość na telefonie i przeglądałam zdjęcia słodkich kotów w necie.

   Nagle moich uszu dobiegł dźwięk, który poraził mnie do samego rdzenia kręgowego. Jakby coś uderzyło mnie w głowę, powodując długotrwałe otępienie. Dźwięk świdrował mi umysł i serce, wprawiając w jego kołatanie. Instynkt samozachowawczy doszedł do głosu i mówił "Do diabła, nie zniosę tego dźwięku dłużej! Wracamy do domu, Judith!". Jednak miałam jeszcze coś takiego jak zdrowy rozsądek i resztki spokoju. Uspokoiłam ten chory instynkt, a raczej wyrzuciłam go na dobre ze swojej głowy, Jednak fakt, faktem... Dźwięk był przerażający, jak na ten pierwszy raz.







   Napisałam SMSa o treści "ej, boję się" i czekałam jeszcze kilka minut.
   Kiedy usłyszałam, że mogę już usiąść na specjalnym miejscu, na którym miałam spędzić z dupą nieco ponad cztery godziny (z przerwami rzecz jasna), wyjawiłam swój sekret, który trawił moje wnętrze od tych kilku minut. - Cykam się - powiedziałam cicho, przełykając ślinę.
   - Nie masz się czego bać... Po pierwszych kreskach zobaczysz, że będzie ok.
   - Jezu... - powiedziałam machinalnie, myśląc o zgoła innej, wręcz opozycyjnej postaci. Powinnam lepiej chyba precyzować, o czym myślę...
   Odpowiedział mi coś, co przywiodło mi na myśl moje własne słowa, a raczej cytat z mojej niewydanej (i ciekawe czy kiedykolwiek ją wydam) książki, "Rubinowej Tablicy". Jeden z bohaterów drugoplanowych - Lucyfer - cały czas powtarzał głównej bohaterce - Dianie - zdanie "Boże nic ci nie pomoże".

BTW, muszę  się zabrać znów za pisanie Rubinowej... Czwarty tom czeka na ukończenie. Ale wracając...


   Zaczęliśmy to, o czym marzyłam od dawien dawna...
   Pierwsza kreska... Nie ma bólu? Ale... Heh... Wow, to nawet jest przyjemne. Nie nawet, to jest niewiarygodnie przyjemne!


Tylko mój <3 - kontur



   Pierwszy raz od długiego czasu poczułam, że żyję... Że jestem tu i teraz w każdej najjaśniejszej formie egzystencji duchowej i fizycznej. Mózg wypełniały endorfiny, a duszę przepełniało spełnienie porównywalne z ukończeniem znakomitego wiersza. Tylko tym razem nie czułam się jak Bóg podczas tworzenia...
   Byłam Aniołem stwarzanym przez Boga. Zmieniał plastyczną formę czegoś, co było we mnie od zawsze w coś trwałego, które przetrwa wieki. Dostałam kolejny dowód mej nieśmiertelności.
   Z każdą minutą czułam się bliżej swej duszy. Czakry współpracowały jak nigdy i miałam wrażenie, że mogłabym w tym momencie stworzyć coś doskonałego w swej formie, ale to ja wtedy byłam tworzona i nie mogłam się wyrwać, a nawet nie chciałam, spod tego magicznego uczucia tęsknoty do anielskiej formy.
   Jakby na powrót dostać skrzydła, zamiast cholernych, jątrzących się każdego dnia ran.
   Nie, nie znalazłam w tamtej czterogodzinnej chwili sensu życia. Mogę powiedzieć, że po prostu on sam mnie znalazł i mogłam go sobie uzmysłowić w pełnej treści. Życie przez moment wydawało się piękne...
   Ale nie zmieniło swych barw znów na ciemne. Raczej ukazało mi prawdę. Że wszystko jest niejako dobrem i złem... A dobro i zło to pojęcia względne, o czym już wiedziałam od dawna.
   Jednak teraz to było oczywiste, jak 2+2.
   Do końca odrzuciłam zbędne zdania "zbędnych ludzi", gdyż nikt za mnie nie przeżyje tego życia.
   I liczy się to, co jest tu i teraz... Nie chcę i nie będę żałować niczego. Ta droga jest mym marzeniem i przeznaczeniem...




Kontur + początek cieniowania

Prawie całość... Jeszcze Ankh

W domku... Już pod folią :)



   Cała moja podróż po upragnione cudo i czterogodzinna sesja zakończyła się duchowym orgazmem, porównywalnym tylko z twórczością E.A. Poe, Baudelaire'a, Koraba-Brzozowskiego, Micińskiego razem wziętych. To tak jak naćpać się każdym słowem, które czytasz i przetwarzasz w głowie, odnajdując sens złożonych wersów, pachnących opium i absyntem.


Luźna myśl: Tatuażysta nawet kiedy nic nie mówi, wykonuje większą robotę niż 666 psychologów. Chwała im za to...



Poniedziałek 05.10...




Kiedy następny tatuaż...? Myślę, że na koniec roku, ewentualnie po studniówce.


Posłowie:
Wielkie ukłony i uszanowanie dla mojego tatuażysty.
Jak będziecie szukali dobrego studia w okolicach Torunia/Olsztyna (100km to jeszcze okolica, prawda?), to zapraszam Was i polecam mojego mistrza - CenturionTattoo 





Pozdrawiam Was, wampirki i do miłego...
PS: wybaczcie za błędy... piszę na migrenie...

sobota, 3 października 2015

Przesiąknięci na wskroś kadzidłem

Witam serdecznie,
z tego co widzę, to nie było mnie tu już miesiąc. Wrzesień jest moim znienawidzonym miesiącem - nie potrafię się odnaleźć w szkole (jak co roku) a do tego zmiany atmosferyczne, szczególnie przestawienie z lata na wczesną jesień, mi nie służy.

Teraz powoli odzyskuję grunt pod nogami, więc mam nadzieję, że posty będą się pojawiać co tydzień - zazwyczaj pewnie w weekendy, inaczej nie będę w stanie zagospodarować sobie tyle czasu.

Na ten post zbierałam siły od wakacji, ale zawsze coś krzyżowało moje plany.
Chciałam dzisiaj Wam pokazać moją kolekcję kadzidełek.
Zacznę od tego, że kadzidła są ważnym elementem w moim życiu. Jak byłam mała, moja mama często zapalała kadzidełka, a ja, można powiedzieć, że kultywuję tradycję rodzinną.



Najpierw kilka słów ogólnych na temat kadzideł.

Kadzidła były wykorzystywane już w czasach starożytnych. Mieszanki ziół i roślin stosowano do celów religijnych, ale też jako środek dezynfekujący (odświeżenie pomieszczeń, okadzanie domów, etc.).
Wyróżniamy kadzidła w bryłkach, które są po prostu stwardniałą żywicą drzew z rodzaju kadzidla (to nie błąd, w nazwie tej nie ma litery "Ł"). Taka zaschnięta żywica nosi nieraz nazwę olibanum. Do mieszanek dodaje się zioła, opiłki kory drzew, płatki wonnych kwiatów, różnie z tym bywa.

Oczywiście mamy też kadzidełka indyjskie, które możemy podzielić na kadzidełka patyczkowe (tzw. trociczki), pyłkowe (też na patyczkach, jednak różni je sposób wykonania) oraz na stożkowe.
Myślę, że warto przedstawić różnicę między typowymi kadzidełkami patyczkowymi a pyłkowymi. Różnicą jest węgiel drzewny, który spotykany jest w k.patyczkowych, natomiast w pyłkowych używa się głównie żywic, ziół, etc. Mogą mieć różne kolory, w odróżnieniu od normalnych kadzidełek patyczkowych, które ze względu na węgiel są często czarne. Moje kadzidełka pyłkowe są w jasnobrązowym kolorze - takie są zazwyczaj spotykane - a do tego łatwo spada z nich pyłek, za to mają głębszy bukiet zapachów (są świeższe i pozbawione typowego dla kadzidełek ostrego zapachu węgla drzewnego).

Bez zbędnego gadania przedstawię Wam moją kolekcję, którą planuję powiększyć w następnym tygodniu, podczas wizyty w Toruniu.







Jedno z moich ulubionych kadzidełek, kupione w Toruniu w sklepie Lokaah. Tak samo jak i kolejne należy do kadzidełek pyłkowych i ma piękny zapach - świeży, łagodny i słodkawy, który wprawia w mistyczny nastrój i pomaga przy medytacji.








Tu z kolei kadzidełka z mojej ulubionej firmy. Stamford produkuje naprawdę wysokiej jakości patyczki o ciekawych zapachach. "Spokój o północy" też jest słodkawy, ale znakomicie sprawdza się jako zapach na noc. O wiele lepiej go wtedy znoszę... Nie lubię spalać go za dnia.
Kupiłam je również w sklepie Lokaah w Toruniu.








Moje jedyne kadzidełka stożkowe wykonane przez Stamford. Dawniej miałam białe piżmo z Hema, ale skończyło się kilka miesięcy temu. Wampirza krew jest niesamowita - dość ciężka z nutami owocowymi, co nadaje jej nieco ostrego aromatu. Spalając je na pewno nie zrelaksujesz się do stanu przysłowiowej oazy spokoju. Jest raczej kadzidłem energetycznym.
Do każdego opakowania stożkowych kadzideł Stamford (innych firm z reguły też) dołączana jest metalowa, okrągła podstawka.
Stamford ma w swojej ofercie wiele "magicznych" i mhrocznych kadzidełek o fajnych nazwach (np. Demon's Lust, Angel's Touch, Wizard's Spell, Pixie's Dance i wiele innych). Jeżeli chcecie obejrzeć, poczytać lub kupić któreś z kadzidełek Stamford zapraszam Was na stronę LunaMarket.pl, skąd mam właśnie Wampirzą krew (Link bezpośrednio przenosi na katalog z kadzidełkami :) )







Zapach, który nigdy mi się nie znudzi... Miałam już z 5 opakowań opium i jak na razie jedynie zapach z Hem mi odpowiada najbardziej. Jest to normalne kadzidełko patyczkowe.




Dość nowy nabytek, jednak bardzo przydatny. Ma delikatny, nie duszący zapach.




Najbardziej duszący z mojej całej kolekcji. Nie spalam go dla przyjemności... Kadzidło Gold Rain jest kadzidełkiem intencyjnym. Zapalamy je, by przyciągnąć do siebie pieniądze. Ma naprawdę mocny, ciężki zapach. Nie polecam spalać go na noc.







Kolejne kadzidełka z serii "uspakajaczy". Ma milutką nutę lawendy i kwiatu pomarańczy. Gdzieś przez zapach przebija się tymianek.







Agarwood czyli agar... czyli drzewo żywiczne. W Indiach często wykorzystuje się korę tego drzewa do produkcji kadzideł, które wykorzystywane są do obrzędów religijnych. Powiem szczerze - jest nowe, jeszcze nie otwarte.







Kadzidełka można kupować też w większych opakowaniach. Ja posiadam trzy takie zapachowe kartoniki.







Aloes ma naprawdę piękny zapach. Nadaje się szczególnie na lato - jest świeży, lekki i nieco orzeźwiający.






Red Rose ma dość klarowny, czysty zapach, który od razu przywodzi na myśl bukiet pięknych, krwistoczerwonych, świeżo zerwanych róż. Jest przy tym dość słodki, ale myślę, że nie jest to wadą przy tym zapachu, a wręcz przeciwnie.






Jaśmin nie ma mocnego zapachu, ani w żadnym procencie nie jest słodki. To raczej zapach dobry na odświeżenie pomieszczenia. Nadaje mu ładny zapach.







Tak jak widać, trochę tego jest. Może nie aż tak dużo, ale nie trzymam pustych opakowań po zużytych kadzidełkach. Jestem ciekawa, czy Wy też lubicie od czasu do czasu zapalić sobie kadzidełka i jakie są Wasze ulubione zapachy :)



PS: ten wpis pisałam na raty przez kilka dni, więc proszę Was o wyrozumiałość.
PS2: jutro pojawi się kolejny post o bardzo ważnym wydarzeniu w moim życiu...




Stay alive and... zapraszam Was na kolejne posty :)
Obiecuję zaglądać tu częściej, wampirki