piątek, 9 października 2015

Mój pierwszy raz...

Witam Was serdecznie...

   Dziś post, który miał się pojawić tydzień temu, ale czasu zbrakło. Chciałam podzielić się z Wami bardzo ważnym i ekscytującym dla mnie wydarzeniem. Drugi dzień każdego miesiąca jest zawsze magicznym dniem, albo po prostu 2 jest moją szczęśliwą liczbą. Moja i Wojownika rocznica przypada na 02.03 (niedługo będzie już trzecia!) i teraz też 02. (tym razem) października zapadnie w moją pamięć na wieczność.
   Powiedzmy, że tego dnia minęły 2 lata i 7 miesięcy naszego oficjalnego związku, ale ja się nie rozdrabniam na jakieś miesiące... Niczym są w porównaniu do wieczności, a no i też nie o tym chciałam pisać!

źródło: deviantart (tattooed_girl_by_tracksix)


   02.10... Nie idę do szkoły. Wiedziałam o tym od ponad dwóch tygodni... Budzę się o 6:50... Po przebudzeniu czuję ucisk w żołądku. Czyżby był to stres? Chyba radość pomieszana z ekscytacją i leciutkim strachem.
   Nie mogę skupić się na najprostszych czynnościach, więc decyduję się na wypicie herbaty. Jako herbatoholik mam zazwyczaj zespół napięcia przedherbatowego, a delikatny smak ciepłego napoju koi moje nerwy.
   Poczułam się lepiej. Przygotowałam się jak najlepiej potrafiłam. Chwila medytacji, ulubiony perfum i poprawka przed lustrem... W końcu to miał być mój pierwszy raz - należała się temu celebracja w najwyższej formie.

Autobus 08:08... Na miejscu coś przed 09... Zakupy i powolny spacer do miejsca mego przeznaczenia. Miałam być na 10.


Ville & Kat... & E.A. Poe's eyes...



   Szczerze, nie pamiętam jak tam doszłam... Za dużo myślałam i szłam niczym robot. O dziwo byłam spokojna, można powiedzieć, że zbyt spokojna.
   Przyszłam. Było coś za pięć dziesiąta. Było ok... naprawdę dobrze. Poprosił, bym usiadła i poczekała zanim wszystko przygotuje. Nie było problemu. Napisałam może jeszcze jedną wiadomość na telefonie i przeglądałam zdjęcia słodkich kotów w necie.

   Nagle moich uszu dobiegł dźwięk, który poraził mnie do samego rdzenia kręgowego. Jakby coś uderzyło mnie w głowę, powodując długotrwałe otępienie. Dźwięk świdrował mi umysł i serce, wprawiając w jego kołatanie. Instynkt samozachowawczy doszedł do głosu i mówił "Do diabła, nie zniosę tego dźwięku dłużej! Wracamy do domu, Judith!". Jednak miałam jeszcze coś takiego jak zdrowy rozsądek i resztki spokoju. Uspokoiłam ten chory instynkt, a raczej wyrzuciłam go na dobre ze swojej głowy, Jednak fakt, faktem... Dźwięk był przerażający, jak na ten pierwszy raz.







   Napisałam SMSa o treści "ej, boję się" i czekałam jeszcze kilka minut.
   Kiedy usłyszałam, że mogę już usiąść na specjalnym miejscu, na którym miałam spędzić z dupą nieco ponad cztery godziny (z przerwami rzecz jasna), wyjawiłam swój sekret, który trawił moje wnętrze od tych kilku minut. - Cykam się - powiedziałam cicho, przełykając ślinę.
   - Nie masz się czego bać... Po pierwszych kreskach zobaczysz, że będzie ok.
   - Jezu... - powiedziałam machinalnie, myśląc o zgoła innej, wręcz opozycyjnej postaci. Powinnam lepiej chyba precyzować, o czym myślę...
   Odpowiedział mi coś, co przywiodło mi na myśl moje własne słowa, a raczej cytat z mojej niewydanej (i ciekawe czy kiedykolwiek ją wydam) książki, "Rubinowej Tablicy". Jeden z bohaterów drugoplanowych - Lucyfer - cały czas powtarzał głównej bohaterce - Dianie - zdanie "Boże nic ci nie pomoże".

BTW, muszę  się zabrać znów za pisanie Rubinowej... Czwarty tom czeka na ukończenie. Ale wracając...


   Zaczęliśmy to, o czym marzyłam od dawien dawna...
   Pierwsza kreska... Nie ma bólu? Ale... Heh... Wow, to nawet jest przyjemne. Nie nawet, to jest niewiarygodnie przyjemne!


Tylko mój <3 - kontur



   Pierwszy raz od długiego czasu poczułam, że żyję... Że jestem tu i teraz w każdej najjaśniejszej formie egzystencji duchowej i fizycznej. Mózg wypełniały endorfiny, a duszę przepełniało spełnienie porównywalne z ukończeniem znakomitego wiersza. Tylko tym razem nie czułam się jak Bóg podczas tworzenia...
   Byłam Aniołem stwarzanym przez Boga. Zmieniał plastyczną formę czegoś, co było we mnie od zawsze w coś trwałego, które przetrwa wieki. Dostałam kolejny dowód mej nieśmiertelności.
   Z każdą minutą czułam się bliżej swej duszy. Czakry współpracowały jak nigdy i miałam wrażenie, że mogłabym w tym momencie stworzyć coś doskonałego w swej formie, ale to ja wtedy byłam tworzona i nie mogłam się wyrwać, a nawet nie chciałam, spod tego magicznego uczucia tęsknoty do anielskiej formy.
   Jakby na powrót dostać skrzydła, zamiast cholernych, jątrzących się każdego dnia ran.
   Nie, nie znalazłam w tamtej czterogodzinnej chwili sensu życia. Mogę powiedzieć, że po prostu on sam mnie znalazł i mogłam go sobie uzmysłowić w pełnej treści. Życie przez moment wydawało się piękne...
   Ale nie zmieniło swych barw znów na ciemne. Raczej ukazało mi prawdę. Że wszystko jest niejako dobrem i złem... A dobro i zło to pojęcia względne, o czym już wiedziałam od dawna.
   Jednak teraz to było oczywiste, jak 2+2.
   Do końca odrzuciłam zbędne zdania "zbędnych ludzi", gdyż nikt za mnie nie przeżyje tego życia.
   I liczy się to, co jest tu i teraz... Nie chcę i nie będę żałować niczego. Ta droga jest mym marzeniem i przeznaczeniem...




Kontur + początek cieniowania

Prawie całość... Jeszcze Ankh

W domku... Już pod folią :)



   Cała moja podróż po upragnione cudo i czterogodzinna sesja zakończyła się duchowym orgazmem, porównywalnym tylko z twórczością E.A. Poe, Baudelaire'a, Koraba-Brzozowskiego, Micińskiego razem wziętych. To tak jak naćpać się każdym słowem, które czytasz i przetwarzasz w głowie, odnajdując sens złożonych wersów, pachnących opium i absyntem.


Luźna myśl: Tatuażysta nawet kiedy nic nie mówi, wykonuje większą robotę niż 666 psychologów. Chwała im za to...



Poniedziałek 05.10...




Kiedy następny tatuaż...? Myślę, że na koniec roku, ewentualnie po studniówce.


Posłowie:
Wielkie ukłony i uszanowanie dla mojego tatuażysty.
Jak będziecie szukali dobrego studia w okolicach Torunia/Olsztyna (100km to jeszcze okolica, prawda?), to zapraszam Was i polecam mojego mistrza - CenturionTattoo 





Pozdrawiam Was, wampirki i do miłego...
PS: wybaczcie za błędy... piszę na migrenie...

6 komentarzy:

  1. Marzy mi się zrobienie tatuażu... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. cudowny :) ja sama myślałam nad zrobieniem, ale ostatecznie stwierdziłam, że poczekam na ważne wydarzenie w życiu i wtedy zrobię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, tatuaż powinien być przemyślany, więc dobrze, że czekasz z tym... Trzeba być w 100%pewnym wzoru i co najważniejsze tatuażysty :) jak będziesz już na poważnie planować, to radzę Ci przejrzeć wiele prac tatuażystów, których uważasz za "potencjalnych". Wtedy już serce Ci podpowie, które lepiej do Ciebie trafiają :) (no i odradzam robić w lato)

      Usuń
  3. Wyszedł piękny! Podoba mi się zarówno wzór jak i wykonanie. Perfekcja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę <3 Zakochałam się w nim ;) no i jestem teraz kobietą z ptakiem (jakby to dziwnie nie brzmiało).
      Fakt, faktem idę jeszcze 19.11 na malutkie poprawki, ale to norma. Po wstępnym zagojeniu widać co jeszcze należy poprawić ;)

      Usuń